Przedstawiamy rozmowę z Eweliną Ewertowską, prezes Stowarzyszenia Anno Domini 1410, które organizowało pierwsze edycje Oblężenia Malborka.
Pamięta Pani w jakich okolicznościach zrodził się pomysł zorganizowania Oblężenia Malborka i inscenizacji wydarzeń z 1410 roku?
Dzisiaj nikt już nie jest w stanie dokładnie określić, kiedy pomysł powstał. Na pewno na długo przed rokiem 2000, kiedy odbyła się pierwsza edycja Oblężenia Malborka. Wiele osób za pomysłodawcę uważa Franciszka Borzycha, znanego malborskiego przewodnika i germanistę. Do pomysłu kilkakrotnie przymierzały się bractwa rycerskie. Niewątpliwie impulsem do rozpoczęcia konkretnych działań było wydanie w 1999 roku książki Mieczysława Haftki, wicedyrektora Muzeum Zamkowego, o zamkach krzyżackich. To na jej podstawie scenariusz pierwszego Oblężenia napisał Andrzej Iwanowski. 15 stycznia 2000 roku odbyło się pierwsze spotkanie organizacyjne w siedzibie przewodników malborskich. Uczestniczyło w nim wiele osób, reprezentujących różne grupy, instytucje i organizacje. Wtedy też podjęto decyzję o powołaniu Stowarzyszenia Anno Domini 1410.
Czy zdawaliście sobie sprawę z tego, że tworzycie imprezę, która stanie się wizytówką Malborka i jednym z ważniejszych wydarzeń historycznych w Polsce?
I tak, i nie. Promocja miasta była jednym z głównych celów organizacji Oblężenia Malborka. Trzeba jednak pamiętać, że pierwsze Oblężenie odbyło się 19 lat temu, w innych warunkach, innej rzeczywistości. Inaczej rozumiano kwestie promocji, ochrony zabytków i możliwości organizowania w nich wydarzeń historycznych. Zamek malborski traktowany był jak historyczna świętość, obiekt klasy „0”, wpisany na listę UNESCO, który nie potrzebuje promocji. I rzeczywiście jako organizatorzy i jednocześnie malborczycy myśleliśmy bardziej, jak wypromować miasto, nie zamek, do którego i tak w każdy weekend zjeżdżają tysiące gości. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak przekierować ten potencjał na miasto i pokazać malborczykom, że można, zachęcić ich do organizowania kolejnych wydarzeń, z których korzyści czerpałby cały Malbork, nie tylko Muzeum Zamkowe. Czy to się udało? Przez wiele lat chyba nie. Długo Oblężenie pozostawało taką samotną eventową wyspą na mapie malborskich wydarzeń. Ale ostatnio to się zmienia, więc ten olbrzymi trud niewielkiej grupy ludzi, która mimo własnych obowiązków zawodowych i rodzinnych poświęciła kawał czasu i energii przez te parę lat, nie poszedł na marne.
Jak wyglądały pierwsze inscenizacje Oblężenia? Kto odpowiadał za ich organizację, scenariusz, ile osób brało w nich udział?
Dzisiaj trudno w to pewnie uwierzyć, ale pierwsze edycje Oblężenia przygotowywało społecznie od siedmiu do dziesięciu osób ze Stowarzyszenia Anno Domini 1410. Druga i kolejne edycje opierały się już na jakimś doświadczeniu, ale pierwszą organizowano w kilka miesięcy: od stycznia do lipca. Trzeba było napisać scenariusze, stworzyć harmonogramy i budżety, zdobyć pieniądze i pozwolenia, zaprosić uczestników, przygotować materiały reklamowe, wypromować imprezę. Nie ma się więc co dziwić, że wiele rzeczy robiono na ostatnią chwilę, nie z lenistwa czy niechęci, ale z braku czasu i potrzebnych elementów do zamknięcia całości. Punktem odniesienia przy organizacji pierwszego Oblężenia była na pewno inscenizacja Bitwy pod Grunwaldem. Prawdziwej bitwy i oblężenia pod Malborkiem w 1410 roku nie było, ale rzeczywiście najpierw krzyżaccy uciekinierzy z pola walki, wojska Henryka von Plauena, a potem zwycięzcy spod Grunwaldu przybyli do Malborka. Organizatorzy chcieli, żeby jak najwięcej rycerzy uczestniczących w inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem wzięło udział w Oblężeniu. Stąd ustalono, że każde Oblężenie będzie się odbywać w tydzień po inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem, choć nie było to zgodne z faktami historycznymi. Od początku koordynacją działań rycerskich, związanych zarówno z samą inscenizacją oblężenia, jak i turniejami kuszniczymi i rycerskimi, zajęli się Andrzej Iwanowski i Grzegorz Kucman. W kolejnych latach dołączył do nich Jacek Spychała.
Przebieg inscenizacji był zaplanowany i realizowany dokładnie ze scenariuszem, czy było też miejsce na improwizację?
Pierwsza inscenizacja była pod wieloma względami improwizowana. Chociaż zrealizowano ją według scenariusza i przygotowywano przez kilka miesięcy, z powodu braku doświadczenia, odniesień do innych podobnych wydarzeń w Malborku, trudności w określeniu liczby uczestników czy widzów, trzeba było na bieżąco reagować na wiele problemów. Na przykład końcówka bitwy odbyła się już w prawie całkowitych ciemnościach, ponieważ oświetlenie miały stanowić zapalone snopki siana, które z powodu deszczowej pogody szybko zgasły. Organizatorzy spodziewali się, ba - marzyli o chociaż 10 tysiącach gości podczas całej dwudniowej imprezy, a według szacunków policji pojawiło się ich 50 tysięcy, z tego duża liczba przyjechała specjalnie zobaczyć inscenizację bitwy. Pamiątkę po tym dniu stanowiła przez kilka lat wygięta barierka wzdłuż ulicy Parkowej przy Wałach von Plauena, na którą napierał tłum widzów. Każdy chciał jak najwięcej zobaczyć, ale bitwa była widoczna prawdopodobnie tylko w trzech pierwszych rzędach. W kolejnych latach wpuszczono widzów na skarpę przy wałach, a potem powstały już wygodne siedziska.
Pewnie przed pierwszą edycją Oblężenia było wiele niepewności, czy impreza będzie cieszyła się zainteresowaniem.
Dzisiaj wydaje się to pewnie niezrozumiałe, ale wtedy, w roku 2000, bardzo obawialiśmy się złej frekwencji. Zapowiadano deszcz, było mało czasu na promocję. Do ostatniej chwili pytaliśmy się wzajemnie: „Przyjadą czy nie przyjadą? A jeśli nie przyjadą?”. Pamiętam poranek w sobotę, pierwszego dnia imprezy, kiedy razem z Agnieszką Liszewską same ustawiałyśmy blokady na ulicy Piastowskiej około godziny dziewiątej i zobaczyłyśmy idące od strony ulicy Kościuszki grupy turystów. Przestałyśmy na moment pracować, spojrzałyśmy na siebie i obie powiedziałyśmy jednocześnie: „Idą…”. W naszych głosach była wielka ulga, ale chyba i wzruszenie. Dzisiaj nikt nie ma takich wątpliwości. Oblężenie Malborka wrosło w nasze życie. Zna je chyba każdy w mieście, a i w Polsce jest bardzo rozpoznawalne. Ale wtedy ta niewielka grupka osób, które przez wiele miesięcy społecznie pracowała przy organizacji, spotykała się raczej ze sceptycyzmem, ostrożnością.
Pewnie z tworzeniem się Oblężenia Malborka wiąże się wiele anegdot. Co Pani najbardziej utkwiło w pamięci?
Pracowałam wtedy w Muzeum Zamkowym, wiosna była deszczowa, więc chodziłam z reguły w pełnych butach i pewnego dnia zauważyłam, że mam jakoś mokro w tych butach. Okazało się, że tak dużo chodziłam po zamku, spotykając się z uczestnikami, potencjalnymi sponsorami, przedstawicielami mediów, że w krótkim czasie zamkowy bruk pokonał podeszwy moich butów i nawet nie zauważyłam, że nadają się tylko do wyrzucenia. Nigdy wcześniej ani nigdy później moje buty nie zostały tak bezwzględnie potraktowane. Zapamiętałam też dobrze, że jednym z punktów programu pierwszego Oblężenia miała być niedzielna msza rycerska w kościele św. Jana Chrzciciela. Dotarł na nią, uwaga, jeden rycerz, co zauważył na początku odprawiający mszę biskup Józef Wysocki, specjalnie do Malborka z tej okazji zaproszony.
Pierwsi widzowie Oblężenia pamiętają zapewne zapowiadany pokaz sztucznych ogni, którego ostatecznie nie było.
W ostatniej chwili składaliśmy wniosek do Urzędu Miasta o pozwolenie na zorganizowanie wydarzenia. Dopiero po złożeniu wniosku okazało się, że po tragicznym wypadku w 1996 roku podczas pokazu sztucznych ogni zakazano organizowania takich pokazów z wyjątkiem sylwestra. Zakaz uchwalono, ale nikt o nim nie pamiętał. Wtedy pokazy nie były jeszcze tak popularne jak dziś. Programy w druku, a my nie możemy zorganizować sztucznych ogni. Proszę to sobie wyobrazić: wielotysięczny tłum, raczej wkurzony niż zadowolony, bo niewiele osób zobaczyło inscenizację, zgodnie z programem przechodzi nad Nogat, gdzie miał się odbyć pokaz fajerwerków. Bulwary i most są gęsto obstawione, człowiek obok człowieka. I wszyscy czekają. Wreszcie największą odwagą wykazał się komendant Straży Pożarnej, który przez megafon krótko, ale lekko drżącym głosem powiedział: „Proszę państwa, pokaz sztucznych ogni z powodów… eh… organizacyjnych się nie odbędzie”. Kto nie był, ten nie jest w stanie wyobrazić sobie tego rozczarowania, wręcz niezadowolenia. W poniedziałek od jednego z malborczyków dostałam bardzo zjadliwy e-mail, który brzmiał mniej więcej tak: „Dziękuję za świetnie zorganizowaną imprezę. Zaprosiłem gości spoza Malborka specjalnie, żeby zobaczyli inscenizację oblężenia. Ale nic nie zobaczyli. Dobrze, że chociaż odbył się pokaz sztucznych ogni. A nie, zaraz, tego też nie zobaczyli…”. Za to następnego dnia, w niedzielę, kiedy organizatorzy jak zombie, zmęczeni i ledwo powłócząc nogami, przyszli do siedziby stowarzyszenia, pojawił się u nas burmistrz Mieczysław Roeding. Bardzo nas pochwalił, pogratulował imprezy, a na koniec zapytał, dlaczego nie było pokazu sztucznych ogni. My zdziwieni: „No jak to, panie burmistrzu, przecież zakaz, uchwała Rady Miast”, i tak dalej. A burmistrz na to: „Aaaa, to trzeba było jednak zorganizować, Straż Miejska wystawiłaby mandat, ja bym go anulował i pokaz by się odbył”. Każdemu, kto chciałby burmistrza za te słowa skrytykować, trzeba od razu powiedzieć, że rzeczywiście to wydarzenie pokazało, iż uchwała zakazująca pokazów sztucznych ogni poza sylwestrem była zła, zmieniono ją i w następnym roku goście mogli już fajerwerki oglądać.
Dziękuję za rozmowę.
Inscenizacje Oblężenia Malborka odbędą się już 20 i 21 lipca. Bilety można zakupić przez portal www.eventim.pl. Warto się pośpieszyć, by zarezerwować jak najlepsze miejsca na widowni. Wejściówki w zależności od miejsca na trybunie kosztują 15 i 30 zł, a bilet ulgowy 25 zł. Można je też nabyć w punktach stacjonarnych, u partnerów serwisu Eventim.pl, m.in. w sieci Empik, Saturn lub Księgarnie PWN. Zapraszamy również na stronę oblezenie.zamek.malbork.pl.
Dzisiaj nikt już nie jest w stanie dokładnie określić, kiedy pomysł powstał. Na pewno na długo przed rokiem 2000, kiedy odbyła się pierwsza edycja Oblężenia Malborka. Wiele osób za pomysłodawcę uważa Franciszka Borzycha, znanego malborskiego przewodnika i germanistę. Do pomysłu kilkakrotnie przymierzały się bractwa rycerskie. Niewątpliwie impulsem do rozpoczęcia konkretnych działań było wydanie w 1999 roku książki Mieczysława Haftki, wicedyrektora Muzeum Zamkowego, o zamkach krzyżackich. To na jej podstawie scenariusz pierwszego Oblężenia napisał Andrzej Iwanowski. 15 stycznia 2000 roku odbyło się pierwsze spotkanie organizacyjne w siedzibie przewodników malborskich. Uczestniczyło w nim wiele osób, reprezentujących różne grupy, instytucje i organizacje. Wtedy też podjęto decyzję o powołaniu Stowarzyszenia Anno Domini 1410.
Czy zdawaliście sobie sprawę z tego, że tworzycie imprezę, która stanie się wizytówką Malborka i jednym z ważniejszych wydarzeń historycznych w Polsce?
I tak, i nie. Promocja miasta była jednym z głównych celów organizacji Oblężenia Malborka. Trzeba jednak pamiętać, że pierwsze Oblężenie odbyło się 19 lat temu, w innych warunkach, innej rzeczywistości. Inaczej rozumiano kwestie promocji, ochrony zabytków i możliwości organizowania w nich wydarzeń historycznych. Zamek malborski traktowany był jak historyczna świętość, obiekt klasy „0”, wpisany na listę UNESCO, który nie potrzebuje promocji. I rzeczywiście jako organizatorzy i jednocześnie malborczycy myśleliśmy bardziej, jak wypromować miasto, nie zamek, do którego i tak w każdy weekend zjeżdżają tysiące gości. Wszyscy zastanawialiśmy się, jak przekierować ten potencjał na miasto i pokazać malborczykom, że można, zachęcić ich do organizowania kolejnych wydarzeń, z których korzyści czerpałby cały Malbork, nie tylko Muzeum Zamkowe. Czy to się udało? Przez wiele lat chyba nie. Długo Oblężenie pozostawało taką samotną eventową wyspą na mapie malborskich wydarzeń. Ale ostatnio to się zmienia, więc ten olbrzymi trud niewielkiej grupy ludzi, która mimo własnych obowiązków zawodowych i rodzinnych poświęciła kawał czasu i energii przez te parę lat, nie poszedł na marne.
Jak wyglądały pierwsze inscenizacje Oblężenia? Kto odpowiadał za ich organizację, scenariusz, ile osób brało w nich udział?
Dzisiaj trudno w to pewnie uwierzyć, ale pierwsze edycje Oblężenia przygotowywało społecznie od siedmiu do dziesięciu osób ze Stowarzyszenia Anno Domini 1410. Druga i kolejne edycje opierały się już na jakimś doświadczeniu, ale pierwszą organizowano w kilka miesięcy: od stycznia do lipca. Trzeba było napisać scenariusze, stworzyć harmonogramy i budżety, zdobyć pieniądze i pozwolenia, zaprosić uczestników, przygotować materiały reklamowe, wypromować imprezę. Nie ma się więc co dziwić, że wiele rzeczy robiono na ostatnią chwilę, nie z lenistwa czy niechęci, ale z braku czasu i potrzebnych elementów do zamknięcia całości. Punktem odniesienia przy organizacji pierwszego Oblężenia była na pewno inscenizacja Bitwy pod Grunwaldem. Prawdziwej bitwy i oblężenia pod Malborkiem w 1410 roku nie było, ale rzeczywiście najpierw krzyżaccy uciekinierzy z pola walki, wojska Henryka von Plauena, a potem zwycięzcy spod Grunwaldu przybyli do Malborka. Organizatorzy chcieli, żeby jak najwięcej rycerzy uczestniczących w inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem wzięło udział w Oblężeniu. Stąd ustalono, że każde Oblężenie będzie się odbywać w tydzień po inscenizacji Bitwy pod Grunwaldem, choć nie było to zgodne z faktami historycznymi. Od początku koordynacją działań rycerskich, związanych zarówno z samą inscenizacją oblężenia, jak i turniejami kuszniczymi i rycerskimi, zajęli się Andrzej Iwanowski i Grzegorz Kucman. W kolejnych latach dołączył do nich Jacek Spychała.
Przebieg inscenizacji był zaplanowany i realizowany dokładnie ze scenariuszem, czy było też miejsce na improwizację?
Pierwsza inscenizacja była pod wieloma względami improwizowana. Chociaż zrealizowano ją według scenariusza i przygotowywano przez kilka miesięcy, z powodu braku doświadczenia, odniesień do innych podobnych wydarzeń w Malborku, trudności w określeniu liczby uczestników czy widzów, trzeba było na bieżąco reagować na wiele problemów. Na przykład końcówka bitwy odbyła się już w prawie całkowitych ciemnościach, ponieważ oświetlenie miały stanowić zapalone snopki siana, które z powodu deszczowej pogody szybko zgasły. Organizatorzy spodziewali się, ba - marzyli o chociaż 10 tysiącach gości podczas całej dwudniowej imprezy, a według szacunków policji pojawiło się ich 50 tysięcy, z tego duża liczba przyjechała specjalnie zobaczyć inscenizację bitwy. Pamiątkę po tym dniu stanowiła przez kilka lat wygięta barierka wzdłuż ulicy Parkowej przy Wałach von Plauena, na którą napierał tłum widzów. Każdy chciał jak najwięcej zobaczyć, ale bitwa była widoczna prawdopodobnie tylko w trzech pierwszych rzędach. W kolejnych latach wpuszczono widzów na skarpę przy wałach, a potem powstały już wygodne siedziska.
Pewnie przed pierwszą edycją Oblężenia było wiele niepewności, czy impreza będzie cieszyła się zainteresowaniem.
Dzisiaj wydaje się to pewnie niezrozumiałe, ale wtedy, w roku 2000, bardzo obawialiśmy się złej frekwencji. Zapowiadano deszcz, było mało czasu na promocję. Do ostatniej chwili pytaliśmy się wzajemnie: „Przyjadą czy nie przyjadą? A jeśli nie przyjadą?”. Pamiętam poranek w sobotę, pierwszego dnia imprezy, kiedy razem z Agnieszką Liszewską same ustawiałyśmy blokady na ulicy Piastowskiej około godziny dziewiątej i zobaczyłyśmy idące od strony ulicy Kościuszki grupy turystów. Przestałyśmy na moment pracować, spojrzałyśmy na siebie i obie powiedziałyśmy jednocześnie: „Idą…”. W naszych głosach była wielka ulga, ale chyba i wzruszenie. Dzisiaj nikt nie ma takich wątpliwości. Oblężenie Malborka wrosło w nasze życie. Zna je chyba każdy w mieście, a i w Polsce jest bardzo rozpoznawalne. Ale wtedy ta niewielka grupka osób, które przez wiele miesięcy społecznie pracowała przy organizacji, spotykała się raczej ze sceptycyzmem, ostrożnością.
Pewnie z tworzeniem się Oblężenia Malborka wiąże się wiele anegdot. Co Pani najbardziej utkwiło w pamięci?
Pracowałam wtedy w Muzeum Zamkowym, wiosna była deszczowa, więc chodziłam z reguły w pełnych butach i pewnego dnia zauważyłam, że mam jakoś mokro w tych butach. Okazało się, że tak dużo chodziłam po zamku, spotykając się z uczestnikami, potencjalnymi sponsorami, przedstawicielami mediów, że w krótkim czasie zamkowy bruk pokonał podeszwy moich butów i nawet nie zauważyłam, że nadają się tylko do wyrzucenia. Nigdy wcześniej ani nigdy później moje buty nie zostały tak bezwzględnie potraktowane. Zapamiętałam też dobrze, że jednym z punktów programu pierwszego Oblężenia miała być niedzielna msza rycerska w kościele św. Jana Chrzciciela. Dotarł na nią, uwaga, jeden rycerz, co zauważył na początku odprawiający mszę biskup Józef Wysocki, specjalnie do Malborka z tej okazji zaproszony.
Pierwsi widzowie Oblężenia pamiętają zapewne zapowiadany pokaz sztucznych ogni, którego ostatecznie nie było.
W ostatniej chwili składaliśmy wniosek do Urzędu Miasta o pozwolenie na zorganizowanie wydarzenia. Dopiero po złożeniu wniosku okazało się, że po tragicznym wypadku w 1996 roku podczas pokazu sztucznych ogni zakazano organizowania takich pokazów z wyjątkiem sylwestra. Zakaz uchwalono, ale nikt o nim nie pamiętał. Wtedy pokazy nie były jeszcze tak popularne jak dziś. Programy w druku, a my nie możemy zorganizować sztucznych ogni. Proszę to sobie wyobrazić: wielotysięczny tłum, raczej wkurzony niż zadowolony, bo niewiele osób zobaczyło inscenizację, zgodnie z programem przechodzi nad Nogat, gdzie miał się odbyć pokaz fajerwerków. Bulwary i most są gęsto obstawione, człowiek obok człowieka. I wszyscy czekają. Wreszcie największą odwagą wykazał się komendant Straży Pożarnej, który przez megafon krótko, ale lekko drżącym głosem powiedział: „Proszę państwa, pokaz sztucznych ogni z powodów… eh… organizacyjnych się nie odbędzie”. Kto nie był, ten nie jest w stanie wyobrazić sobie tego rozczarowania, wręcz niezadowolenia. W poniedziałek od jednego z malborczyków dostałam bardzo zjadliwy e-mail, który brzmiał mniej więcej tak: „Dziękuję za świetnie zorganizowaną imprezę. Zaprosiłem gości spoza Malborka specjalnie, żeby zobaczyli inscenizację oblężenia. Ale nic nie zobaczyli. Dobrze, że chociaż odbył się pokaz sztucznych ogni. A nie, zaraz, tego też nie zobaczyli…”. Za to następnego dnia, w niedzielę, kiedy organizatorzy jak zombie, zmęczeni i ledwo powłócząc nogami, przyszli do siedziby stowarzyszenia, pojawił się u nas burmistrz Mieczysław Roeding. Bardzo nas pochwalił, pogratulował imprezy, a na koniec zapytał, dlaczego nie było pokazu sztucznych ogni. My zdziwieni: „No jak to, panie burmistrzu, przecież zakaz, uchwała Rady Miast”, i tak dalej. A burmistrz na to: „Aaaa, to trzeba było jednak zorganizować, Straż Miejska wystawiłaby mandat, ja bym go anulował i pokaz by się odbył”. Każdemu, kto chciałby burmistrza za te słowa skrytykować, trzeba od razu powiedzieć, że rzeczywiście to wydarzenie pokazało, iż uchwała zakazująca pokazów sztucznych ogni poza sylwestrem była zła, zmieniono ją i w następnym roku goście mogli już fajerwerki oglądać.
Dziękuję za rozmowę.
Inscenizacje Oblężenia Malborka odbędą się już 20 i 21 lipca. Bilety można zakupić przez portal www.eventim.pl. Warto się pośpieszyć, by zarezerwować jak najlepsze miejsca na widowni. Wejściówki w zależności od miejsca na trybunie kosztują 15 i 30 zł, a bilet ulgowy 25 zł. Można je też nabyć w punktach stacjonarnych, u partnerów serwisu Eventim.pl, m.in. w sieci Empik, Saturn lub Księgarnie PWN. Zapraszamy również na stronę oblezenie.zamek.malbork.pl.