Rozmowa z Aleksandrem Krempeciem, scenarzystą i reżyserem nocnych inscenizacji Oblężenia Malborka.
Dlaczego wybrał Pan formę ballady dla inscenizacji Oblężenia Malborka?
Wydaje mi się ona najbardziej nośną i bezpieczną. Opowiadamy prawdziwą historię, do której wplatamy wątki tak zwanych zwykłych ludzi, co do których możemy mieć pewność, że istnieli, ale nie możemy - bo skąd - mieć jakiejkolwiek wiedzy na temat ich jestestwa. To i dobrze, bo można kreować, i źle, bo oprzeć można się wyłącznie na swej wyobraźni, wspartej domniemaniem wynikającym z prawdy tego czasu. Tak więc ballada, bo dodaje powagi mocną, wyrazistą muzyką. To z jednej strony. A z drugiej podkreśla ludzki wymiar tych zdarzeń. To nie zetlałe, papierowe karty historii walczą, cierpią, umierają wreszcie podczas oblężenia Malborka. To ludzkie istoty, z całym swoim bagażem doświadczeń, wrażliwości i nadziei.
W Pana spektaklu brakuje też typowego narratora.
W formie balladowej uniknąłem również narratora-lektora, wszechobecnego, a nudzącego zazwyczaj w podobnych formach inscenizacyjnych. Narrację prowadzi, a zarazem wydarzenia komentuje, śpiew Marii Rumińskiej. Skupia na sobie uwagę widza, pozwala na przegrupowania w gronie rekonstruktorów, na uniknięcie tak drażniących zazwyczaj przestojów i dłubaniny w nosie. Forma ballady pozwala nam na utrzymanie mocnego tempa, a jednocześnie - także dzięki właściwemu operowaniu światłem - ukrywa niedostatki planu. W końcu pod Malborkiem było kilka tysięcy chłopa, u nas siłą rzeczy wielokrotnie mniej. Chociaż, oczywiście, najlepszych z najlepszych. Dowodzonych żelazną ręką przez współreżysera spektaklu, świetnego rekonstruktora Patryka Kozłowskiego.
Pojawiają się komentarze, że skoro trzeci rok z rzędu inscenizacje będą miały taką formułę, to ona już się wyczerpała i powinna być zmieniona.
Gdyby to były spektakle teatralne idące trzeci sezon na deskach, a więc gdybyśmy mieli za sobą przynajmniej z pięćdziesiąt odsłon tej produkcji… No tak, pewnie sam bym należał do najmocniej znudzonych. W tym przypadku jednak „zagraliśmy” na serio raptem trzy wieczorne spektakle, plus parę dziennych prób nie dających możliwości zbyt dobrego przygotowania się do nocnych warunków inscenizacji. Proszę to porównać z wieloletnią eksploatacją tego samego pomysłu na Grunwald, niczego nikomu nie ujmując oczywiście. Tak więc właściwie właśnie w tym roku możemy być naprawdę w dobrej formie, nie najgorzej zgrani - cała ekipa, łącznie z oświetleniem i nagłośnieniem.
Przygotowywanie widowiska Oblężenia Malborka to nie jedyne Pana doświadczenie na polu inscenizacyjnym. Wcześniej odpowiadał Pan między innymi za Bitwę pod Grunwaldem. Teraz też pracuje Pan nad zupełnie nowym projektem. Proszę powiedzieć, jak wygląda proces twórczy.
Od początku roku pochłonięty jestem pracami nad scenariuszem i wrześniową realizacją inscenizacji bitwy pod Tannenbergiem. Inne czasy, inne tak zwane siły i środki. Pierwsza wojna światowa. Krew jednakże ta sama, okropieństwa starć zbrojnych tudzież. Przyznam, że mam z tym scenariuszem sporo kłopotu. Wieki średnie „leżą mi lepiej”. „Popełniłem” sporo scenariuszy, głównie radiowych, z treścią osadzoną w XIII-, XIV- i XV-wiecznych realiach zmagań o ten skrawek ziemi zwany obecnie Warmią, Mazurami i Powiślem. Od Stabis Lauks i pruskiego bohatera, Natangijczyka Herkusa Monte po oblężenie Malborka w 1410 roku, gdzie von Plauen ratuje Zakon przed kompletną klapą. A jeżeli chodzi o technologię, to po prostu czytam, czytam, myślę, wymyślam, piszę, poprawiam. Bywa tak, że sytuacja i bohaterowie w nią zaplatani jawią mi się totalnie moim, autorskim wymysłem, po czym kwerenda po dostępnych materiałach piśmienniczych dowodzi, że pomysł jak najbardziej wpisuje się w możliwości czasu i miejsca. Bywa też, że wymaga korekt. Najważniejsze, by kreowane postacie były z krwi i kości, a przy tym historycznie prawdziwe.
To chyba ciężkie zadanie napisać ciekawy scenariusz do historii, której koniec każdy zna? Patrzy Pan na swoją pracę w ten sposób?
Wszystko już było. Byli Homer, Szekspir... Bezczelnością byłaby choćby próba pozycjonowania się na ich tle. Co nie znaczy, ze nie należy się starać. Oczywiście łatwiej jest wymieszać składniki, dodać smoka i udawać, że sporządziło się oryginalną miksturę fantasy. W czym tak udatnie spełnia się Hollywood. Trudniej, gdy trzeba dochować wierności prawdzie historycznej. Bo niby wszyscy ją znają i powiedzą: „sprawdzam”. Choć z tą znajomością nie jest jednak aż tak genialnie, nie łudźmy się. A jednocześnie przecież podstawowe zadanie scenarzysty to: nie nudzić. Chciałem to osiągnąć, pozbywając się pewnej koturnowości, jakże często cechującej polskie produkcje historyczne. Moi bohaterowie nie są z żelaza: boją się, troszczą o wypełnienie brzucha, marzą, tęsknią i tak dalej. Dają szansę na chociażby szkicowe realne zaistnienie. Stanowiąc jednocześnie sensowne tło dla wielkich postaci tych wydarzeń. Odnotowanych przez Długosza i wymagających zacytowania, ale jedynie jako jeden z równie uprawnionych elementów spektaklu.
Proszę zdradzić, ile osób zagra w inscenizacji Oblężenia Malborka, czy pojawią się też konie, bo to zawsze ciekawi odbiorców.
W inscenizacji weźmie udział około 200 osób. Raczej poniżej tej liczby, niż powyżej. Podobnie jak w dwóch poprzednich edycjach tej wersji, naszej wersji inscenizacji oblężenia Malborka w 1410 roku. Z natury rzeczy udział jeźdźców w jakichkolwiek długotrwałych oblężeniach grodów, zamków czy twierdz, był znikomy, marginalny wręcz. Oblężenia to piechota, artyleria, podkopy, szturmy oblegających i wycieczki obleganych. No i umieranie z głodu i chorób, daleko częstsze niż w walce. Oczywiście konie mają swój wdzięk, więc staramy się, żeby parę pohasało na błoniach przed wałami von Plauena. Będzie koni tyle, co poprzednio, siedem, może osiem. A dosiadać ich będą ci, którym to się należy z tytułu wieku, zasług i godności. Von Plauen i jego świta z jednej strony, Jagiełło, Witold, Zbigniew z Brzezia z drugiej. Nie wiem, czy obfity udział artylerii i gromkie wystrzały zrekompensują widzom brak końskich tabunów, mam jednak taką nadzieję. A jeszcze większą, że uwiedzie ich uroda inscenizacji, nie ograniczająca się do „naparzanki” rekonstruktorów, w zamian z wyraźnie zdefiniowaną narracją, prowadzącą bohaterów przez całość spektaklu, no i z doskonałą oprawą muzyczną oraz songami wykonywanymi na żywo przez zespół Shannon.
Dlaczego warto kupić bilet i, Pana zdaniem, wybrać się na tegoroczną inscenizację?
Bo jest dobra, a może być ostatnia w tym kształcie, z tym pomysłem i z tą obsadą. Nic nie trwa wiecznie.
Inscenizacje Oblężenia Malborka już 20 i 21 lipca. Bilety można zakupić przez portal www.eventim.pl. Warto się pośpieszyć, by zarezerwować najlepsze miejsca na widowni. Wejściówki w zależności od miejsca na trybunie kosztują 15 i 30 zł, a bilet ulgowy 25 zł. Można je też nabyć w punktach stacjonarnych, u partnerów serwisu Eventim.pl, m.in. w sieci Empik, Saturn lub Księgarnie PWN.
Zapraszamy również na stronę oblezenie.zamek.malbork.pl
Wydaje mi się ona najbardziej nośną i bezpieczną. Opowiadamy prawdziwą historię, do której wplatamy wątki tak zwanych zwykłych ludzi, co do których możemy mieć pewność, że istnieli, ale nie możemy - bo skąd - mieć jakiejkolwiek wiedzy na temat ich jestestwa. To i dobrze, bo można kreować, i źle, bo oprzeć można się wyłącznie na swej wyobraźni, wspartej domniemaniem wynikającym z prawdy tego czasu. Tak więc ballada, bo dodaje powagi mocną, wyrazistą muzyką. To z jednej strony. A z drugiej podkreśla ludzki wymiar tych zdarzeń. To nie zetlałe, papierowe karty historii walczą, cierpią, umierają wreszcie podczas oblężenia Malborka. To ludzkie istoty, z całym swoim bagażem doświadczeń, wrażliwości i nadziei.
W Pana spektaklu brakuje też typowego narratora.
W formie balladowej uniknąłem również narratora-lektora, wszechobecnego, a nudzącego zazwyczaj w podobnych formach inscenizacyjnych. Narrację prowadzi, a zarazem wydarzenia komentuje, śpiew Marii Rumińskiej. Skupia na sobie uwagę widza, pozwala na przegrupowania w gronie rekonstruktorów, na uniknięcie tak drażniących zazwyczaj przestojów i dłubaniny w nosie. Forma ballady pozwala nam na utrzymanie mocnego tempa, a jednocześnie - także dzięki właściwemu operowaniu światłem - ukrywa niedostatki planu. W końcu pod Malborkiem było kilka tysięcy chłopa, u nas siłą rzeczy wielokrotnie mniej. Chociaż, oczywiście, najlepszych z najlepszych. Dowodzonych żelazną ręką przez współreżysera spektaklu, świetnego rekonstruktora Patryka Kozłowskiego.
Pojawiają się komentarze, że skoro trzeci rok z rzędu inscenizacje będą miały taką formułę, to ona już się wyczerpała i powinna być zmieniona.
Gdyby to były spektakle teatralne idące trzeci sezon na deskach, a więc gdybyśmy mieli za sobą przynajmniej z pięćdziesiąt odsłon tej produkcji… No tak, pewnie sam bym należał do najmocniej znudzonych. W tym przypadku jednak „zagraliśmy” na serio raptem trzy wieczorne spektakle, plus parę dziennych prób nie dających możliwości zbyt dobrego przygotowania się do nocnych warunków inscenizacji. Proszę to porównać z wieloletnią eksploatacją tego samego pomysłu na Grunwald, niczego nikomu nie ujmując oczywiście. Tak więc właściwie właśnie w tym roku możemy być naprawdę w dobrej formie, nie najgorzej zgrani - cała ekipa, łącznie z oświetleniem i nagłośnieniem.
Przygotowywanie widowiska Oblężenia Malborka to nie jedyne Pana doświadczenie na polu inscenizacyjnym. Wcześniej odpowiadał Pan między innymi za Bitwę pod Grunwaldem. Teraz też pracuje Pan nad zupełnie nowym projektem. Proszę powiedzieć, jak wygląda proces twórczy.
Od początku roku pochłonięty jestem pracami nad scenariuszem i wrześniową realizacją inscenizacji bitwy pod Tannenbergiem. Inne czasy, inne tak zwane siły i środki. Pierwsza wojna światowa. Krew jednakże ta sama, okropieństwa starć zbrojnych tudzież. Przyznam, że mam z tym scenariuszem sporo kłopotu. Wieki średnie „leżą mi lepiej”. „Popełniłem” sporo scenariuszy, głównie radiowych, z treścią osadzoną w XIII-, XIV- i XV-wiecznych realiach zmagań o ten skrawek ziemi zwany obecnie Warmią, Mazurami i Powiślem. Od Stabis Lauks i pruskiego bohatera, Natangijczyka Herkusa Monte po oblężenie Malborka w 1410 roku, gdzie von Plauen ratuje Zakon przed kompletną klapą. A jeżeli chodzi o technologię, to po prostu czytam, czytam, myślę, wymyślam, piszę, poprawiam. Bywa tak, że sytuacja i bohaterowie w nią zaplatani jawią mi się totalnie moim, autorskim wymysłem, po czym kwerenda po dostępnych materiałach piśmienniczych dowodzi, że pomysł jak najbardziej wpisuje się w możliwości czasu i miejsca. Bywa też, że wymaga korekt. Najważniejsze, by kreowane postacie były z krwi i kości, a przy tym historycznie prawdziwe.
To chyba ciężkie zadanie napisać ciekawy scenariusz do historii, której koniec każdy zna? Patrzy Pan na swoją pracę w ten sposób?
Wszystko już było. Byli Homer, Szekspir... Bezczelnością byłaby choćby próba pozycjonowania się na ich tle. Co nie znaczy, ze nie należy się starać. Oczywiście łatwiej jest wymieszać składniki, dodać smoka i udawać, że sporządziło się oryginalną miksturę fantasy. W czym tak udatnie spełnia się Hollywood. Trudniej, gdy trzeba dochować wierności prawdzie historycznej. Bo niby wszyscy ją znają i powiedzą: „sprawdzam”. Choć z tą znajomością nie jest jednak aż tak genialnie, nie łudźmy się. A jednocześnie przecież podstawowe zadanie scenarzysty to: nie nudzić. Chciałem to osiągnąć, pozbywając się pewnej koturnowości, jakże często cechującej polskie produkcje historyczne. Moi bohaterowie nie są z żelaza: boją się, troszczą o wypełnienie brzucha, marzą, tęsknią i tak dalej. Dają szansę na chociażby szkicowe realne zaistnienie. Stanowiąc jednocześnie sensowne tło dla wielkich postaci tych wydarzeń. Odnotowanych przez Długosza i wymagających zacytowania, ale jedynie jako jeden z równie uprawnionych elementów spektaklu.
Proszę zdradzić, ile osób zagra w inscenizacji Oblężenia Malborka, czy pojawią się też konie, bo to zawsze ciekawi odbiorców.
W inscenizacji weźmie udział około 200 osób. Raczej poniżej tej liczby, niż powyżej. Podobnie jak w dwóch poprzednich edycjach tej wersji, naszej wersji inscenizacji oblężenia Malborka w 1410 roku. Z natury rzeczy udział jeźdźców w jakichkolwiek długotrwałych oblężeniach grodów, zamków czy twierdz, był znikomy, marginalny wręcz. Oblężenia to piechota, artyleria, podkopy, szturmy oblegających i wycieczki obleganych. No i umieranie z głodu i chorób, daleko częstsze niż w walce. Oczywiście konie mają swój wdzięk, więc staramy się, żeby parę pohasało na błoniach przed wałami von Plauena. Będzie koni tyle, co poprzednio, siedem, może osiem. A dosiadać ich będą ci, którym to się należy z tytułu wieku, zasług i godności. Von Plauen i jego świta z jednej strony, Jagiełło, Witold, Zbigniew z Brzezia z drugiej. Nie wiem, czy obfity udział artylerii i gromkie wystrzały zrekompensują widzom brak końskich tabunów, mam jednak taką nadzieję. A jeszcze większą, że uwiedzie ich uroda inscenizacji, nie ograniczająca się do „naparzanki” rekonstruktorów, w zamian z wyraźnie zdefiniowaną narracją, prowadzącą bohaterów przez całość spektaklu, no i z doskonałą oprawą muzyczną oraz songami wykonywanymi na żywo przez zespół Shannon.
Dlaczego warto kupić bilet i, Pana zdaniem, wybrać się na tegoroczną inscenizację?
Bo jest dobra, a może być ostatnia w tym kształcie, z tym pomysłem i z tą obsadą. Nic nie trwa wiecznie.
Inscenizacje Oblężenia Malborka już 20 i 21 lipca. Bilety można zakupić przez portal www.eventim.pl. Warto się pośpieszyć, by zarezerwować najlepsze miejsca na widowni. Wejściówki w zależności od miejsca na trybunie kosztują 15 i 30 zł, a bilet ulgowy 25 zł. Można je też nabyć w punktach stacjonarnych, u partnerów serwisu Eventim.pl, m.in. w sieci Empik, Saturn lub Księgarnie PWN.
Zapraszamy również na stronę oblezenie.zamek.malbork.pl